14.11.2010
Roland Bury 24 października 2010
Jean-Michel Jarre (ur. 1948) - kompozytor muzyki elektronicznej. Jest
uważany za pioniera muzyki elektronicznej i organizatora
koncertów-przedstawień z wykorzystaniem reflektorów, laserów i
fajerwerków.
Występy cieszą się wielką popularnością i Jarre
kilkakrotnie ustanawiał nowe rekordy Guinnessa jeśli chodzi o liczbę
widzów.
Na koncert w Moskwie w 1997 przybyło aż 3,5 miliona ludzi.
Od
jego nazwiska została nazwana jedna z planetoid - 4422 Jarre.
Roland Bury: Podczas swojego
ostatniego koncertu w Polsce (1. marca w Katowickim Spodku) wykonałeś
jeden nowy utwór. Czy to zapowiedź Twojej nowej płyty?
- Jean Michel Jarre: I tak, i nie. To
był rodzaj pewnego eksperymentu muzycznego, pewnej improwizacji. Jest to
także część pewnego większego projektu. Nie mogę dziś powiedzieć czy
właśnie ten utwór trafi na nową płytę. Po prostu tego jeszcze nie wiem.
Nowy album - jak to jest, czy w
pewnym momencie siadasz i decydujesz, że już pora nagrać nową płytę, że
masz już w głowie tyle pomysłów, muzyki, że nadszedł czas? Czy może po
prostu przychodzi to samo i nagle okazuje się, że z kolejnej wizyty w
studio wyszła nowa płyta?
- To bardziej skomplikowana sprawa.
Ostatni rok był dla mnie bardzo trudno. Umarł mój tata, potem moja mama i
wydawca. W krótkim czasie straciłem trzy bliskie mi osoby. Byłem w
takim stanie, że nie potrafiłem zakończyć wielu spraw, które miałem
rozpoczęte w ostatnich kilku latach. Wtedy planowałem wydać album w
bieżącym 2010 roku, ale ostatni rok trochę zweryfikował moje plany. W
chwili obecnej czuję że jestem już gotowy. Myślę, że każdy muzyk na
początku kariery (ja zresztą też) zakłada, że każdy kolejny album będzie
całkowicie nowy, kompletnie inny od poprzedniego ale potrzeba czasu by
przekonać się, że jeśli ma się coś do powiedzenia, jakąś jedną myśl
przewodnią to rozwijasz ją przez całe swoje życie. I wtedy dystans
czasowy nie ma najmniejszego znaczenia. To oczywiście jest
niebezpieczne, bo bardzo łatwo może to przerodzić się w obsesje. Często
powtarzam młodym muzykom, że jeśli ich życie jest szczęśliwe i są z
niego zadowoleni, to by nie zostawali muzykami, by nie byli artystami.
Bo jak się ma coś do przekazania, to zaczyna być to obsesją –
gdziekolwiek jesteś, ilekolwiek miałbyś lat. I dopóki starcza ci siły i
zdrowia nie spoczniesz. Oczywiście w pewnym sensie jest to przyjemne.
Weźmy takiego Polańskiego ma prawie 80 lat a wciąż opowiada tę samą
historie – o człowieku wmanipulowanym w okoliczności, które go
przerastają i z którymi nie bardzo sobie daje rade – tak jak w jego
ostatnim filmie „Autor Widmo”. Zresztą już teraz zapowiedział, że w
następnym roku zaczyna pracę nad kolejnym filmem. Artyści maja takie
nienasycone pożądanie głoszenia swojej idei, i to przez całe swoje
życie.
Wspomniałeś że w przeciągu roku
straciłeś trzy bliskie Ci osoby. Czy komponowanie i granie jest dla
ciebie pewnym rodzajem terapii, pewną ucieczką od tego smutku?
- W pewnym sensie tak. Ale to wszystko
jest bardzo dziwne. Kiedy umarł mój tata nie byłem w stanie napisać
choćby jednej nuty, prawie nie mogłem spać. A kiedy kilka miesięcy potem
odeszła moja mama spałem niezwykle spokojnie, byłem totalnie wyciszony i
spokojny – jak małe dziecko. Czułem spokój w każdej komórce mojego
ciała. Czułem, że każda najmniejsza nawet komórka mojego ciała pamięta
ten spokój jaki wnosiła mama w moje życie. Dziś nie wiem, czy dzięki
temu muzyka którą napiszę będzie inna. Pewnie w jakimś stopniu tak, ale
nie jestem tego pewny.
Skoro jesteśmy przy tworzeniu
muzyki, to powiedz nam jak Jean Michel Jarre pracuje w studio. Czy
nagrywasz kilka wersji tego samego utworu niemalże „live” a potem
wybierasz tę najlepszą wersje? Czy może jest to żmudna praca nad każdym
dźwiękiem, nad każdą ścieżką, które potem składasz w jedną całość?
- Oh, to bardzo interesujący temat.
Próbuje znaleźć rozwiązanie łączące niczym niekontrolowane improwizacje
na żywo, gdy autentycznie rodzi się coś nowego, innego, ciekawego, z
byciem jak architekt, projektującym budynek od fundamentów po sam dach
ze wszystkimi detalami. Myślę, że ideałem byłoby płynne przechodzenie z
jednego sposobu w drugi.
Ostatnie Twoje płyty nie są już
tak dynamiczne jak te z początku Twojej twórczości. Muzyka jest bardziej
stonowana, bardziej spokojna. Czy to oznacza, że wolisz teraz taką
bardziej stonowana muzykę?
- To różnie. „Teo & Tee” było muzyką
prosto z parkietu tanecznego a poprzednie płyty rzeczywiście były takie
jak mówisz. Wiesz kiedy patrzę w przeszłość, to chyba rzeczywiście nie
interesują mnie już dynamiczne piosenki. Krótkie formy w których nie
mogę zbudować nastroju, pobawić się kolorami muzyki. Lubię formy jak w
tzw. rocku symfonicznym – epickie długie utwory, w których można, tak
jak w muzyce symfonicznej, przejść z jednego nastroju w kompletnie inne
klimaty podczas tego samego utworu. Dzięki temu mamy w jednej formie
różne perspektywy na ten sam temat.
Czy to oznacza, że wolisz dłuższe formy niż krótkie piosenki?
- Trzyminutowe piosenki narodziły się w
latach 50-tych bo taki był przemysł muzyczny. Single były podstawowym
nośnikiem. Szafy grające oparte były tylko na singlach. Ale muzyka
instrumentalna, bez słów, nie pasuje do tego formatu. Myślę, że Europa
ma bardzo długie tradycje w muzyce klasycznej, która nie jest oparta na
systemie współczesnego show biznesu. Pop czy rock jest tak popularny w
Ameryce, bo to przede wszystkim muzyka młodego pokolenia, a
społeczeństwo w Stanach wciąż jeszcze przecież jest stosunkowo młodym
społeczeństwem. A muzyka elektroniczna i współczesna muzyka w prostej
linii wywodzi się z muzyki klasycznej. Zresztą to właśnie tu, w Europie
mamy silną scenę muzyki elektronicznej bo my wywodzimy się z tradycji
długich utworów muzyki klasycznej. Długo miksujący DJ-e nie są zbyt
popularni w Ameryce – to raczej nasza, europejska specjalizacja. To
wynika z naszych korzeni. Oczywiste jest więc to że podobają mi się
długie formy. Podobają mi się także krótsze piosenki, ale jednak w
chwili obecnej nie wyobrażam sobie swojej muzyki bez dłuższych form.
Przynajmniej w tym momencie.
Jak już tak rozmawiamy o muzyce,
o korzeniach, to czy możesz nam powiedzieć czego Jean Michal Jarre
słucha prywatnie. Nie jako guru muzyki elektronicznej, ale tak prywatnie
– w domu, w samochodzie.
- To zależy od nastroju. Słucham jazzu –
takich wykonawców jak Chet Baker, Miles Davis. Ale także takich
artystów jak Nino Rota, tworzących muzykę do klasycznych filmów
Viscontiego czy Felliniego. Czasami słucham też heavy metalu – lubię
AC/DC, Metalikę. Lubię też Beatlesów. Bardzo lubię także słuchać różnego
rodzaju muzyki elektronicznej. Wczoraj bardzo spodobał mi się album
norweskiej grupy Röyksopp. Bardzo lubię oba albumy Underworld. Bardzo
podoba mi się MOBY. Jego ostatniego albumu słuchałem naprawdę często.
Wiesz słucham wszystkiego do Lady Gaga do Mahlera czy Chopina.
Porozmawiajmy teraz trochę o
Twoich koncertach. Grałeś koncerty w wiele egzotycznych miejscach – pod
piramidami, w zakazanym mieście w Pekinie, na pustyni, w centrum Moskwy.
Czy masz jeszcze jakieś wymarzone miejsce, w którym chciałbyś zagrać
koncert?
- Bardzo dużo. Podczas tego tournee
odwiedzam wiele miejsc, w których jeszcze nie byłem. Wiesz ja chciałbym
zagrać wszędzie. Naprawdę wszędzie! Prezentowanie muzyki tak wielu
różnym ludziom jest dla mnie ogromnym przywilejem. Cały czas spełniam te
marzenia. W ubiegłą sobotę (dokładnie 18 września – przyp. autor)
zagrałem w Bejrucie. Zawsze marzyłem by tam zagrać bo po prostu kocham
to miasto. Innym moim marzeniem jest danie koncertu na wolnym powietrzu w
Krakowie i tu w Warszawie. Wiesz Gdańsk był specyficznym koncertem – na
cześć Solidarności i Lecha Wałęsy. A chciałbym zaprezentować polskiej
publiczności coś całkowicie innego tu w Warszawie albo Krakowie.
A jakie koncerty wolisz grać? Te wielkie widowiska na otwartym terenie, czy może raczej w mniejszych halach?
- Myślę, że to nie jest problem wyboru,
że jedne są lepsze od drugich. Myślę, że koncert to swego rodzaju chemia
pomiędzy widzami a tym co na scenie. I to nie ma znaczenia gdzie to
jest. Wiesz teraz naprawdę cieszę się, grając więcej mniejszych
koncertów, z tego, że mogę podzielić się swoją muzyką z publicznością.
Zwłaszcza tu w Polsce, gdyż polska publiczność to naprawdę moja
najlepsza publiczność. Bezsprzecznie moje najlepsze wspomnienia związane
z występem na żywo na otwartym terenie to Gdańsk. Wiesz tam na
koncercie było jedne wielkie święto. W tym wydarzeniu uczestniczyło tyle
ważnych ludzi – nie tylko Ci co byli bardzo ważną częścią historii XX
w., ale wielu tych, którzy osobiście, swoimi rękami, swoją postawą tę
historię tworzyli. To coś absolutnie wyjątkowego. Ale także przyjęcie
przez polską publiczność było naprawdę wyjątkowe. Zresztą właśnie te
tournee rozpoczęło się w Polsce (1 marca w katowickim Spodku – przyp.
autor) bo chciałem poczuć coś wyjątkowego co napędzi całą tę trasę i
teraz kiedy znów przyjadę do Polski z pewnością będzie to dla mnie
wspaniałe wydarzenie, na które już bardzo się cieszę.
No właśnie w Katowicach
rozpocząłeś koncert absolutnie wyjątkowo – nigdy nikogo nie widziałem by
rozpoczynał swój koncert od spaceru wśród publiczności i przywitaniu
się z maksymalnie, jak to możliwe, dużą ilością ludzi. Każdemu podałeś
rękę, podziękowałeś za przyjście. Czyżbyś wciąż był spragniony tego
bliskiego, bezpośredniego kontaktu z publicznością?
- Od czasu do czasu rzeczywiście tak
robię. Wiesz chcę pokazać wszystkim, że artysta pochodzi z publiczności,
że jest jej integralną częścią, że nie przychodzi gdzieś z tyłu sceny
gdzie go nie widać. To bardzo ważne dla mnie by dzielić z publicznością
te misterium jakim ma być występ. Wytworzenie tej specyficznej więzi od
samego początku koncertu jest dla mnie szalenie ważne. Mam nadzieję, że
dla publiczności także.
Mogę Ci powiedzieć za siebie i
kilku moich znajomych z którymi byłem na tym koncercie. My poczuliśmy
się potraktowani wyjątkowo, jak na żadnym innym koncercie, kiedy jednemu
z moich przyjaciół podziękowałeś za to że przyszedł zanim tak naprawdę
cokolwiek się jeszcze zaczęło. Wiesz, w jednej chwili poczuliśmy, myślę
że większość publiki też, że oto za chwilę będziemy uczestniczyć w czymś
absolutnie wyjątkowym i że ten Jean Michel Jarre to naprawdę „równy
gość”. Pierwszy i jedyny raz tak się poczułem zanim jeszcze koncert się
rozpoczął że jesteś tu obok nas a nie punktem na scenie odległym
kilkaset metrów.
- Dokładnie! Właśnie tak! To bardzo ważne!
Powinieneś więc chyba częściej
to robić, bo ludzie zaczynają wtedy czuć, że nie przyszli na koncert,
ale że są częścią tego koncertu. Są częścią Ciebie i tego co wydarzy się
na scenie.
- Tak! Masz rację. I bardzo, bardzo dziękuję Ci za te słowa.
Spoko, to ja dziękuje za tamte
przeżycia. Wspomniałeś, że podczas koncertów wykorzystujesz technikę 3D.
Jak myślisz, czy to jest przyszłość koncertów? Czy właśnie tak będą
wyglądać koncerty?
- Tak i nie. Nie można powiedzieć, że
technologia 3D jest wymysłem naszego wieku. Sama muzyka jest
trójwymiarowa. Przecież ona rozprzestrzenia się we wszystkich
kierunkach. Oczywiście, teraz z punktu wizualizacji muzyki mamy do
czynienia z czymś co unaocznia trójwymiarowość muzyki. Oczywiście jest
to jeden ze sposobów wizualizacji muzyki, ale przecież nie jedyny.
Myślę, że technologia 3D stanie się czymś wyjątkowym, ale nie będzie
wykorzystywana cały czas, bo to może być męczące. To oczywiście jest jak
magia, tworzenie czegoś wyjątkowego ale moim zdaniem nie jest to jedyny
sposób pokazywania filmów czy koncertów w przyszłości. A wracając do
koncertów to oczywiście ta technika jest częścią mojego występu, bo
używam wiele efektów 3D, tych bez zakładania specjalnych okularów -
takich jakie widzimy na co dzień gdy wyglądamy przez okno i widzimy
drzewa, ulice, głęboką perspektywę. Staram się to odtworzyć na ekranie.
To tak jak w kinie, w którym trzy wymiary były zawsze. Bardzo dobry
reżyser – Christopher Nolan (jego najnowszy film to „Incepcja” z
Leonardo diCaprio – przyp. autor) mówi, że nie zamierza pracować w 3D
ponieważ jego praca jako twórcy filmu jest w już w 3D, bo kino zawsze
dawało smak tego co my dziś nazywamy 3D i że nie ma zamiaru zakładać
okularów bo kiedy ogląda film w kinie on i tak widzi go w 3D.
Podczas koncertu w Płocku
większość publiczności zobaczy Cię po raz pierwszy. Czego mogą się
spodziewać? I to zarówno pod względem muzycznym jak i wizualnym.
- W stosunku do Gdańska, który wiele
osób widziało na żywo albo z DVD to będzie inny koncert. Tak wiele
rzeczy musiało tam być przygotowane wcześniej i odtworzone z komputerów
bo wiązało się to z odpowiednimi obrazami. Tym razem będzie kompletnie
inaczej. Bardzo dużo improwizacji, muzyki tworzonej na żywo. Nie będzie
to odtworzenie poszczególnych utworów z listy od pierwszej do ostatniej
piosenki. I tym oczywiście to będzie różnić się od poprzednich moich
wizyt. Oczywiście będzie można posłuchać moich najbardziej znanych
utworów zagranych na tych wszystkich starych instrumentach na których
były nagrywane. Myślę, że mogę obiecać też całkiem spektakularną
scenografię ze światłami, laserami czy video (w tym 30 metrowej
szerokości ekran – przyp. autor), które nie będzie tylko po to by
pokazać artystę na scenie – to wszyscy mogą mieć gdy oglądają telewizję.
Myślę że uda mi się przekazać ludziom to po co w ogóle wychodzę na
scenę i co na niej robię.
Dziękuję więc bardzo za rozmowę.
- Dzięki.
Wywiad i zdjęcia uzyskalismy dzięki
uprzejmości pana Rolanda Bury - dyrektora Wydziału Kultury i Sportu
Urzędu Miasta Płocka. Dziękujemy.
Source: imprezymiejscatrendy.eu
No comments:
Post a Comment